poniedziałek, 27 maja 2013

Miss Sporty pierwsze podejście

 W jednym z komentarzy zapytano mnie, czy używałam już BB z Miss Sporty.

Pozwolę sobie przypomnieć jak to to cudo wygląda:




I skład:
Jeśli się tak dobrze przyjrzeć i sprawdzić, to nie różni się tak bardzo od Manhattan'owego, Astor'owego, czy nawet Garnier'owego.


 Otóż, używałam. Trochę ja, trochę siostra, a trochę nawet bliska znajoma. Co do jednego jesteśmy zgodne -  Manhattan'u nie przebije! 
Co pierwsze rzuciło mi się w oczy, kiedy tylko wycisnęłam trochę kremu, to to, ze ma strasznie rzadką konsystencję i takie jakby grudki, które po rozsmarowaniu znikają... Ale nie wiem czy to po prostu pęcherzyki powietrza, czy coś innego, bo sam krem nie jest ziarnisty. Zresztą, przecież taki być nie może. 
Prócz tego ma też dość intensywny zapach, który trochę mnie drażni, bo mam wrażliwy węch :( 
Nie kryje zbyt mocno, więc jeśli ktoś chce ukryć jakieś większe niedoskonałości to nie jest krem dla niego. Nawilżać, owszem nawilża, i jest przy tym tak lekki, że gdyby nie zapach w ogóle zapomniałabym że go mam na twarzy. Nie utrzymuje się do 14 godzin... ale Manhattan też się nie trzyma tyle ile obiecali producenci. Ma tylko dwa odcienie.. Nie matuje, choć akurat efektu matu producent nie obiecuje.

Ale ma też swoje plusy, na przykład opakowanie, bardzo ładne wizualnie. Nawilżenie też jest zaletą, bo można go używać bez kremu. Jest dość wydajny (nie wiem czy to przez rzadką konsystencję). Nie zatyka porów, nie ciemnieje na twarzy, nie podkreśla suchej i złuszczonej skóry!!! Mój odcień (Nude Radiance) jest ciut za ciemny jak dla mnie, choć po nałożeniu nie odznacza się jakoś bardzo od mojego własnego koloru, przynajmniej nie z bliska. Nie tworzy efektu "szpachli" na twarzy.

Moja siostra stwierdziła, że to nie dla niej, bo nie kryje i wróciła do Manhattanu. Dla koleżanki był znowu zbyt ciemny i nie podobało jej się, ze jest taki rzadki. 
Mi też się nie podoba jego konsystencja, bo za każdym razem za dużo go wyduszę z tubki :(.

Ale za taką cenę (przypominam, że zapłaciłam za niego 7zł) myślę, ze nie jest taki najgorszy. Gdyby tylko zmienić jego konsystencję i zapach, byłby całkiem dobry. 

Jak pisałam - nie przebije mojego faworyta, bo co tu kryć ;), Manhattan lepiej kryje i matuje, nie ma tak intensywnego zapachu i nie jest taki rzadki, poza tym jego odcień do cery jasnej i średniej jest dla mnie idealny. Wiadomo, że nie dla każdego krem, który jednemu pasuje, będzie dobry. Dlatego radzę spróbować na własnej skórze, zwłaszcza, że jest dość tani.

Okej, to tyle jeśli chodzi o pierwsze wrażenia :). Mam nadzieję, że pomogłam i że ten krem sprawdzi się u Was jeszcze lepiej niż u mnie :D

niedziela, 26 maja 2013

Wiosenny przegląd

Całkiem niedawno wraz z siostrą i koleżanką wyciągnęłyśmy wszystkie moje lakiery i pomadki... i nagle okazało się, ze mam ich całkiem sporo! Dlatego też pomyślałam, że zrobię mały spis tego, co mam.

Zacznijmy od lakierów.





Oto cały mój "zapas", a teraz po kolei:

Lovely w liczbie dwóch


Catrice również dwa, oraz Bell Air Flow

Po dwa Colour Chic i Essence Colour&Go

Active Hardener Colour Chic, Coral Prosilk, Joko odżywka, oraz coś co kupiłam za dwa złocisze, niestety nazwa się zmyła, więc nie wiem co to dokładnie.

Dwie Vipery Bambini, Sensique z jakiejś edycji limitowanej, oraz Selen

Dwa Sensique Oriental Dream, dwa Ados i Maybelline

Kolejne dwa Sensique i jeszcze jeden Ados, oraz zielony Vollare

I na koniec kolejny Essence, jedyny półmatowy Golder Rose, oraz Lovely Crystal Strenght.

To cała moja kolekcja lakierów. Był jeszcze Wibo z serii Gel Like ale tak się spodobał mojej koleżance, że jej oddałam w prezencie :D.

Przejdźmy do pomadek i błyszczyków.

Tu mamy:





A po kolei:

Trzy pomadki Cantare w trzech odcieniach, każdy o ton jaśniejszy.


Dwa błyszczyki w tubce: AA w odcieniu Cappucino i Sensique Juicy Gloss o "smaku" poziomki

Sensique, którego koloru nie znam, a numerek jak był to się zmył. Jest to pomadka z drobinkami, więc rzadko jej używam, bo drobinki zostają na twarzy nawet jak zmyje się pomadkę.

Od góry: Miss Sporty - odcienia nie znam, literki się zmyły; Sensique - jak wyżej; Catrice Colour Show

A na koniec pięciu moich faworytów:
Lovely błyszczykowa pomadka nr. 01
NYC Fragile Pink
Bell Glam Wear 038
Essence Gel Tint 03 Flashy Apricot - ulubieniec nie tylko mój, bo zarówno mojej siostrze jak i koleżance bardzo się spodobał;
oraz faworyt nad faworytami Manhattan Soft Matt Lip Cream 54L.

Uff... To chyba wszystko :D. Niezła kolekcja jak na kogoś, kto jeszcze kilka lat temu w ogóle nie interesował się takimi rzeczami. A teraz... teraz mogłabym malować paznokcie codziennie. Tylko że mi się nie chce ;)
 



 
 
 

 
 


czwartek, 23 maja 2013

Co ja zrobię z tymi pomadkami?

No właśnie! Ostatnio mam jakąś dziwną potrzebę kupowania pomadek lub błyszczyków... To dla mnie szok, bo nigdy wcześniej jakoś nie interesowało mnie nic poza bezbarwną ochronną, a teraz brakuje mi miejsca na kolejne zdobycze.

Czy już jestem pomadkomaniaczką?
Czy coś takiego w ogóle istnieje?

Ale do rzeczy, póki młodzi jesteśmy...

Do miasta wybrałam się w celu wysłania dokumentów do wydawnictwa, po nic więcej! Jak matkę kocham, nie miałam nawet w planach zwiedzania Rossmana!
No, ale stało się. Wpadłam ot tak, bo miałam trochę czasu, a drogeria blisko i trafiłam na półkę Miss Sporty, gdzie capnęłam krem Morning Baby BB w odcieniu Nude Radiance. Jako że jeszcze go nie używałam, to tak ogólnie go opiszę.






Wybaczcie, że tak krzywo...


"Nowość Miss Sporty: delikatny krem ujednolicający cerę do każdego typu cery.
Nawilża i chroni dając jednocześnie naturalny blask oraz wygładzenie skóry.
Dzięki jego delikatności i składnikom nawilżającym można go stosować samodzielnie, ale również jako bazę pod podkład.
Dostępny w dwóch odcieniach: nude i beac"

opis zaczerpnięty ze strony wizaż.pl


Tak wygląda to z grubsza. Plus można dać od razu za samo opakowanie - ładne wizualnie, choć można powiedzieć, że standardowe.

Jak już mówiłam, jeszcze nie używałam, więc jak się to to sprawuje w warunkach ekstremalnych napiszę innym razem.

A teraz to o czym być miało, czyli moja najnowsza pomadka z Lovely.






Numerek 01.

"Nawilżająca pomadka błyszczykowa o 8 odcieniach dla każdej z nas. Klasyczne kolory dla dziewczyn lubiących stonowany makijaż a także krzykliwe odcienie dla imprezowiczek. Lekka i przyjemna konsystencja delikatnie nawilża usta, pozostawiając na nich delikatne refleksy mieniące się w blasku słońca.  Utrzymuje się na ustach dłużej niż błyszczyk. Lekka i delikatna formuła nawilży Twoje usta gwarantując przyjemny zapach podczas aplikacji".

opis ze strony lovelymakeup.pl

Kiedy tylko zobaczyłam to "błyszczykowa pomadka" chciało mi się śmiać... A potem przypomniałam sobie, że przecież mam pomadkę w błyszczyku, więc dlaczego nie może istnieć coś jak błyszczyk pomadkowy... No, nieważne. Po tym jak zgarnęłam krem pomyślałam sobie, że starczy jak na dzisiaj, w końcu i tak miałam nic nie kupować, choć krem wcale tak dużo nie kosztował (11.99zł). Zaczęłam się bawić testerami, które były już w formie kolorowej paćki a nie pomadki, ale jakoś dałam radę. Jako że jestem sroką to od razu spodobało mi się, że pomadka ładnie się błyszczy, rzeczywiście jak błyszczyk. Odcień, który wybrałam pozbawiony jest drobinek (mam już dość pomadek z drobinkami...), bardzo neutralny, taki jak chciałam. Nie mam niestety fotki z pomalowanymi nią ustami, ale jeszcze to nadrobię.
Pomadka wyceniona była na ok. 9zł. i z początku pomyślałam, że to jednak ciut za dużo na coś, co topi mi się w palcach (okazało się, że to tylko testery były płynne), ale machnęłam ręką i wzięłam jedną. Pomyślałam sobie, dobra, a co tam, dziesięć w tę i w tamtą stronę, moje oszczędności jakoś przeboleją.
Ale po odejściu od kasy coś mnie tknęło... Skoro BB miał kosztować 12zł, a pomadka 9zł to dlaczego zapłaciłam 12 z groszami?! Już myślałam, ze dziewczyna w Rossmanie się pomyliła, ale postanowiłam jeszcze sprawdzić rachunek.




Nie, dziewczyna się nie pomyliła, po prostu trafiłam na promocję :D. Oczywiście od razu się uśmiechnęłam, bo uwielbiam promocje! Można kupić dużo nie wydając góry pieniędzy, a ja potrafię kupić naprawdę dużo. A jako że zaoszczędziłam na kosmetykach, to kupiłam sobie tenisówki w kolorze malinowym i bluzę. Ha!

Ale wracając do pomadki - od razu się nią wymalowałam i pierwszego plusa daję za opakowanie! Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do niedawno zakupionej NYC, ta cała chowa się w tubce, dzięki czemu nie będę musiała się bawić i czyścić wieczka. Drugi plus idzie za wygląd opakowania - przyjemny dla oka. Trzeci za nawilżenie - moje usta są zwykle spękane, bo dużo czasu spędzam na słońcu, więc dla mnie to mega plus. Oczywiście neutralny kolor i połysk to kolejny punkt.

Wadą jest jej zapach (przynajmniej dla mnie) i to, że "czuć" go w ustach, czego nie lubię w pomadkach, bo mam zwyczaj oblizywania ust kiedy mam na nich coś pachnącego... Czy to nie dziwne? Na pewno niecodzienne. Nie trzyma się zbyt długo, przynajmniej nie u mnie i nie dzisiaj. Po jedzeniu i piciu czegokolwiek już jej nie ma, niestety. Więcej wad na razie nie zauważyłam, ale jeśli coś znajdę, na pewno dam znać ;).

No cóż, jak powiedział pewien znany polski pisarz: "świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy", więc i jak kończę na dziś. Spać trzeba, a ja dosłownie padam twarzą na stół.
Tak więc dobranoc wszystkim, miłych snów i dobrego dnia jutro :*.



czwartek, 16 maja 2013

Krwawy Colour Chic i pomadka NYC Fragile Pink

Obiecałam ostatnio rzucić się zdjęciem i kilkoma słowami o wyżej wymienionych kosmetykach, ale że mam rozpiernicz niesamowity wszędzie (remont) to ciężko mi było znaleźć chwilę. Dacie wiarę, że od tygodnia nawet nie sprawdziłam poczty?!
Ale dzisiaj wymyśliłam sobie, że zasiądę w końcu do laptopa i przy dźwiękach koparki demolującej mój ogródek (a zaledwie wczoraj posadziłam nowe kwiatki :( ), skrobnę co nieco.

Zacznijmy od Colour Chic z Pepco.





Kolor jak widać jest bardzo intensywny (prócz tego widziałam też ciut jaśniejszy, ale, za przeproszeniem, oczojebny; oraz ciemny w kolorze czerwonego wina). Zapłaciłam za niego tyle samo co za niebieski, i właściwie niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Dobrze się nim maluje, ma wygodny pędzelek, jedna warstwa wystarczy do pokrycia paznokcia. W tym jednak przypadku kolor jest dokładnie taki na pazurze jak i w buteleczce!

Cena: 5.99zł
Pojemność: 8ml
Dostępność: sieć sklepów Pepco

Pomadkę NYC również schwytałam w Pepco i nawet za tę samą cenę. Odcień nosi nazwę Fragile Pink i choć nie widać tego przez opakowanie - jest perłowy (o czym, gdybym wiedziała, pewnie bym go nie wzięła, bo nie jestem wielbicielką).

Opakowanie, choć ładne, sprawiło mi sporo problemów - pomadka nie "chowa" się całkowicie, więc przy zdejmowaniu wieczka można nią z łatwością zahaczyć, a przez to wymazać dosłownie wszystko (zwłaszcza jeśli się jest taką łajzą jak ja). Na fotce tego nie widać, ale kawałek pomadki jest ułamany właśnie przez moją nieostrożność przy zdejmowaniu wieczka.
Jego zaletą jest jednak to, że nie pozwala na samoistne otwarcie się opakowania! Dlatego trochę ciężko chodzi.

Odcień, jak już mówiłam, Fragile Pink. W rzeczywistości jest zupełnie inny niż na obrazku :( niestety.

A tak wygląda już na skórze i ustach. Bardzo delikatny kolor, nawet jeśli użyje się jej więcej (w sensie wymaluje się usta na wampa), nie jest może jakoś wyjątkowo trwała, ale około dwóch godzin na ustach wytrzymuje. Moje usta często są przesuszone, ale pod pomadką jakoś nie widać suchych skórek, co jest wielkim plusem. Łatwo się aplikuje, choć za pierwszym razem może być trochę tępa. Rozsmarowuje się równomiernie, nie zbiera się w załamaniach.

 Do wad na pewno należą drobinki, które zostają na ustach nawet po starciu pomadki, a przy każdym potknięciu ust przenoszą się na palce, a potem na wszystko inne. Zostaje na szklankach, łyżeczkach, widelcach i wszystkim czym dotkniemy ustami, więc lepiej używać jej na okazje, kiedy nie będzie trzeba pić ani jeść.

Dobra na co dzień i od święta, kiedy nie potrzebujemy mocnego makijażu, np. wieczorowego. Można ją nawet nazwać "dzienną".
Nawet mojej mamie się spodobała, a to jest mega zaleta.

Mnie się podoba, zwłaszcza kolor, gdyż nie jest nachalny, można by nawet powiedzieć naturalny; aplikacja jest wygodna. Chyba największą wadą dla mnie jest opakowanie i to nieszczęsne wieczko, które specjalnie do zdjęcia wyczyściłam, bo było różowe! Całe!

Cena: 5.99zł
Pojemność: szczerze? nawet nie wiem (wie ktoś?)
Dostępność: Pepco


sobota, 11 maja 2013

BB cream Manhattan

Obiecałam recenzję, więc nie mogę się wykręcić, prawda?
Zaczynajmy więc.
Zakupiłam krem BB firmy Manhattan w Rossmanie przed wczoraj.







SKŁAD: trochę mnie wystraszył swoją długością!


Może trochę o składzie właśnie, w którym to znajdziemy między innymi:


Dicaprylyl Ether - emolient suchy. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry i włosów tworzy na powierzchni warstwę okluzyjną (film), która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody (jest to pośrednie działanie nawilżające). Powstały film kondycjonuje, czyli zmiękcza i wygładza skórę i włosy. Nie pozostawia uczucia tłustości na skórze, pozostawia matowy film. Poprawia właściwości aplikacyjne kosmetyku - bardzo dobrze rozprowadza się na skórze. Ponadto pełni rolę rozpuszczalnika dla innych substancji hydrofobowych (nierozpuszczalnych w wodzie) stosowanych w kosmetykach

Mica - Czysta niedomieszkowana mika jest otrzymywana z serecytu, minerału należącego do grupy mik. Jest szeroko stosowana w kosmetykach mineralnych, zwłaszcza w podkładach jako ich podstawowy składnik. Całkowicie transparentna. Kosmetykom nadaje jedwabistość, działa przeciwzbrylająco. Ma dobrą przyczepność. Dobrze adsorbuje sebum. 

 Cyklopentasiloksan - wpływa na właściwości aplikacyjne kosmetyków - zapewnia łatwiejszą aplikację i rozprowadzanie preparatu na skórze i włosach

 Butyl Methoxydibenzoylmethane (BMDM)  - jest to substancja wchodząca w skład filtrów przeciwsłonecznych, uznawana za niestabilną, a nawet niebezpieczną dla zdrowia. Syntetyk, łatwo wchłaniany przez skórkę, który rozprzestrzenia się po całym organizmie. 

 Tetrasodium EDTA - pełni rolę sekwestranta, czyli substancji, która kompleksuje jony metali. Dzięki temu zwiększa trwałość kosmetyku oraz jego stabilność

 Methyl Methacrylate Crosspolymerpolimetaakrylan,  zagęstnik, nadaje pożądaną konsystencję kosmetyku, stabilizator emulsji, tworzy film na skórze

 Oktokrylen- filtr UV, chroniący skórę przed szkodliwym wpływem promieniowania słonecznego.

Kopolimer kwasu akrylowego i alkilometakrylanu o długości łańcucha C12-22 - stosowany m.in. w preparatach do pielęgnacji włosów jako substancja kondycjonująca - wygładza i zmiękcza, a także w preparatach do stylizacji - utrwala fryzurę i kondycjonuje włosy. Substancja filmotwórcza - tworzy na powierzchni włosów film, który ogranicza ucieczkę wody z powierzchni włosów, dzięki czemu odpowiednio nawilża. Nadaje połysk włosom. Stosowana również w kosmetykach białych (kremach, balsamach)

 Butylowany hydroksytoluen, BHT, E321 - organiczny związek chemiczny znajdujący zastosowanie w przemyśle chemicznym. Jest to antyoksydant zapobiegający psuciu się wielu produktów żywnościowych oraz leczniczych; jego toksyczny wpływ na nerki może być większy niż BHA.

BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL - aldehyd aromatyczny. Znajduje się na liście potencjalnych alergenów.

W składzie wymieniony jest także ekstrakt z korzenia lukrecji,  który ma właściwości antyalergiczne, antybakteryjne i antywirusowe. To dzięki niej wydzielanie sebum jest redukowane. Doskonale nawilża i łagodzi stany zapalne skóry a także redukuje obrzęki. Dzięki substancjom zawartym w lukrecji, szkodliwe działanie wolnych rodników jest niwelowane. Regularne stosowanie lukrecji wzmocni kruche naczynka i przyspieszy regenerację skóry. Pomoże też pozbyć się plamek oraz wspomoże ochronę UV.

 Glikol pentylenowy - substancja nawilżająca. Humektant - zapobiega wysychaniu preparatu kosmetycznego oraz krystalizacji przy ujściu butelki.

 Phenoxyethanol - substancja konserwująca, która uniemożliwia rozwój i przetrwanie mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu. Chroni również kosmetyk przed zakażeniem bakteryjnym, które możemy wprowadzić przy codziennym użytkowaniu produktu (np.nabierając krem palcem).

Mam nadzieję, ze nikt nie wystraszył się składu :D. Nie martwcie się dziewczęta, te składniki można również znaleźć w zwykłych kremach, masłach do ciała i podkładach. W tym przypadku Manhattan nie wymyślił nic nowego, ani bardziej szkodliwego od innych firm. 

* * * 

Z początku nie byłam do niego pozytywnie nastawiona, ponieważ jedyne co się dowiedziałam z opakowania to to, że jest to krem przeznaczony do cery jasnej i średniej, nigdzie też nie znalazłam wiadomości o tym jaki dokładnie jest odcień, ani testera!!! Wzięłam w ciemno myśląc sobie, że jak się okaże za ciemny oddam siostrze, która ma trochę ciemniejszą karnację. Wróciłam do domu i od razu wypróbowałam na dłoni.
Tak to wygląda przed rozsmarowaniem.
Na początku pomyślałam, że może być, ale kiedy zaczęłam wklepywać w dłoń - masakra! Zrobił się żółty! No to koniec, myślę sobie, przecież jak się nim wymażę to będę wygląda jak kaczątko!
I już zaczęłam narzekać, marudzić i kląć samą siebie i drogerię, że nie zainwestowali w testery, ale postanowiłam dać mu jeszcze szansę. Następnego dnia miałam wyruszyć na polowanie na sandałki (moje jeszcze żyją, ale to już ostatnia prosta), a że nie mam innego podkładu - użyłam BB. Usiadłam pod oknem, żeby mieć lepsze światło, przezornie wcześniej zrobiłam zdjęcie mojej facjacie (a raczej policzkowi).

Zdjęcie przed, bez kremu, ani bazy.

Zdjęcie po nałożeniu BB. Niby na pierwszy rzut oka nie widać różnicy, a jednak. Jeśli przyjrzeć się bliżej można zauważyć, że plamki i zaczerwienienia zniknęły, a cienie pod oczami zbladły.
Konsystencja kremu również jest dość ciekawa, bo lekka, choć trochę rzadka.

A teraz od początku. Fotki już były, to teraz kilka słów od producenta:

"Nowość od Manhattan, BB Cream 9w1 jest idealny dla Twojej cery. Łączy w sobie aż dziewięć korzyści, dzięki którym pokochasz ten produkt! Wystarczy nanieść odrobinę kremu BB na twarz, a Twoja cera nabierze nieskazitelnego wyglądu.
Oto 9 korzyści z jednego produktu:
- nieskazitelny, naturalny look
- zmniejsza pory
- 12-godzinne wykończenie
- oddychająca formuła
- 24-godzinne nawilżenie
- efekt matujący
- świeży, promienny blask
- wyrównanie kolorytu skóry
- filtr przeciwsłoneczny SPF 25".

Opis pochodzi ze strony Manhattan Cosmetics

Zacznijmy od "nieskazitelnego, naturalnego look'u" - jestem skłonna się zgodzić, bo ten krem jako jedyny jest idealny do mojej cery pod względem koloru chociażby. Nie używałam pod niego żadnego kosmetyku a jednak nie wysuszył mi skóry jak miał to w zwyczaju Garnier (miałam, użyłam kilka razy, oddałam w dobre ręce).
Zmniejsza pory - nie zauważyłam takiego działania, bo moje pory są ciężkie do zmniejszenia, ale przynajmniej nie zatyka ich tak jak zwykły podkład.
12-godzinne wykończenie - no, fajnie by było ;). Ale kilka godzin wytrzymał bez przeszkód (przypominam, że użyłam go bez kremu, bazy, czy pudru).
Oddychająca formuła - nie potrafię tego skomentować, więc powtórzę, że jest lżejszy od zwykłego podkładu i nie tworzy maski na twarzy, a to chyba spory plus. Można by nawet powiedzieć, ze nosi się go jak zwykły krem.
24-godzinne nawilżenie - czy 24-godzinne to nie wiem, ale TAK zdecydowanie nawilża!
Efekt matujący - nie! Może gdybym użyła pudru byłoby lepiej.
Świeży, promienny blask - świeżo się czułam to pewne, ale czy byłam promienna - nie wiem. Oglądałam się w każdym lusterku, sprawdzając czy nadal jestem umalowana. Byłam :D
Wyrównuje koloryt skóry - w moim przypadku TAK! To pierwszy krem BB, który jest w MOIM kolorze! Kiedy się umaluję, moja twarz nie różni się odcieniem od szyi.
Filtr przeciwsłoneczny SPF 25 - jeśli naprawdę ma, to dobrze!

Cenowo znajduje się w przedziale kosmetyków, za które mogłabym zapłacić bez jęczenia, ponieważ kosztuje 20,99zł.
Konsystencja mi odpowiada, choć trzeba uważać, by za pierwszym razem nie wycisnąć go z tubki za dużo.
Opakowanie - standardowa tubka z nakrętką - dość wygodna (nie przepadam za dozownikami). Ogólnie wizualnie jest przyjemny dla oka. Jako że nie jest za bardzo gęsty wydaje się być wydajny, ale to wyjdzie w praniu ;).
Dostępny w Rossmanie i tu jeden mankament - nie ma do niego testerów. Może to tylko chwilowe, a może w ogóle ich nie będzie... Ale przydałby się.

Na 10 punktów daję mu 8 (reszcie tych, które widziałam, macałam i próbowałam nie dałabym nawet dwóch). Myślę, że na długo zagości w moim koszyczku z kosmetykami, a firmie Manhattan gratuluję wypuszczenia na rynek kolejnego, moim zdaniem dobrego kosmetyku.

Mam szczerą nadzieję, że nikogo nie zraziłam do tego kosmetyku, ponieważ moim zdaniem jest dobry i zasługuje na uwagę.

THAT'S ALL FOLKS! Have a good night, an good day tomorrow. 

Aha, i taki mały apetizer - wczoraj w Pepco kupiłam pomadkę NYC w kolorze Fragile Pink i lakier Colour Chic w kolorze krwistej czerwieni. Recenzja obu produktów już niedługo ;)

czwartek, 9 maja 2013

Lato idzie, pora zmienić futerko

Albo chociaż jego kolor. Mówię oczywiście o włosach XD.
Jako że coraz częściej pojawiam się wśród ludzi bez czapki, nadszedł czas, by odświeżyć sprany kolor czymś, co nie przypomina popiołu... Mój wybór był zupełnie przypadkowy - podczas wizyty w Rossmann'ie wpadły mi w oko dwa odcienie z Wellatonu - Karmelowa Czekolada i Orzech Laskowy. Miałam wziąć orzecha, ale dziwnym zrządzeniem losu w torebce znalazła się czekolada. Jak to się stało? Ano, ciapa ze mnie i tyle.

Kupiłam ją w promocji za 10,99 a wraz z nią, również w promocji szampon z tej samej firmy.
W pudełeczku znajdują się (od lewej): instrukcja, rękawiczki, utleniacz, farba w kremie i odżywka.
Rękawiczki zasłużyły sobie na osobne zdjęcie, ponieważ są dłuższe i bardziej wytrzymałe od, np. Garnierowych, przy tym są wygodne, a woda w farbą nie wpływa pod tworzywo.
Tak wygląda papka, może tego nie widać, ale jest jasno żółta, za to na głowie robi się ciemna w kilka chwil.
Po nałożeniu farby poczułam się jak w czasach dzieciństwa, kiedy to często przyglądałam się mamie farbującej włosy, a to dlatego, ze farba zapachem przypomina te z tamtych czasów - innymi słowy śmierdzi amoniakiem. 
Wielki plus za konsystencję przypominającą masło do ciała - lubię takie, bo zwykle nie używam pędzelka tylko nabieram farbę na palce i wgniatam we włosy. Nie dlatego, że to daje lepszy efekt, po prostu tak mi wygodniej. Dzięki gęstej konsystencji farba nie uciekała mi między palcami.
Po nałożeniu na całą długość włosów wydały mi się jakieś tępe, zbiły się w kołtun i stężały... Tego już nie lubię w farbach! Jednak zmywały się dobrze i bezproblemowo. 

Myślę, ze na uwagę zasługuje też serum dołączone do farby z prowitaminą B5. Moje włosy stały się po nim miękkie i gładkie, a teraz świetnie się rozczesują i pachną.

Farba świetnie trzymała się na włosach. 
Niżej zdjęcia po wysuszeniu, w świetle dziennym.


A to kolor przed farbowaniem.
    Różnica jest i to spora!

A sam kolor? Do przyjęcia, choć miałam raz na zawsze skończyć z rudościami. Może następnym razem się uda i wezmę tym razem orzecha.

Co do szamponu - przypadł mi do gustu już po pierwszym myciu (nie wiem jak wy, ale ja lubię umyć sobie włosy zaraz po malowaniu). Szampon dobry, pieni się jak na szampon przystało, jest duży, a naprawdę niewielką ilością można już umyć włosy, więc myślę też, że będzie wydajny. Kupiłam 500ml więc szybko go nie zużyję...

  Szampon nie jest gęsty, ale i nie lejący, przezroczysty. Zapachem przypomina zakład fryzjerski - naprawdę, takie pomieszanie farb i lakierów z salonu. Na szczęście zapach szybko znika. 




 Zamknięcie standardowe, wygodne. Lubię takie, bo dzięki nim zawartość się nie rozlewa. 
Szampon ogólnie ma zapewnić objętość włosom, ale tego nie robi, lub po jednym użyciu po prostu tego nie widzę, ale za to jest lekki, nie obciąża moich przetłuszczających się włosów i nie plącze ich zbytnio.

Mogę go ocenić na 4+/5- coś w tym stylu.

Kupiony za 9,99 (cena detaliczna 14-15zł zależy od drogerii)
Pojemność 500ml
Dostępność - jak na razie widziałam w Naturze i Rossmannie.

A jutro - recenzja Manhattan BB - który również dziś nabyłam w Rossmannie za 20,99zł. Ale o tym dopiero jutro, po tym jak przetestuje go w warunkach miejskich.