...to nie uciecze, jako
znane przysłowie rzecze :).
Tym rymowanym akcentem
pozwalam sobie bezwstydnie zacząć nowiuśki post – pierwszy w
roku 2014. Ale najpierw zaległości:
Po pierwsze – najlepszego
z okazji minionych świąt Bożego Narodzenia i nadchodzącej
wielkimi krokami Wielkanocy. Z okazji dnia kobiet, wszystkim
babkom i laseczkom życzę zajebistych facetów przynoszących
śniadanie, obiad, kolację i wypłatę do łóżek; najzajebistrzych
z zajebistych, wśród zajebistych wakacji, świąt i imprez; oraz
ogólnie wszystkiego dobrego i szczęścia na cały rok, aż do
kolejnego dnia babeczek :D. Z okazji czterdziestu męczenników
– wszystkim facetom życzę wszystkiego, co sami by sobie życzyli
i dwa razy więcej :*. Dnia zakochanych nigdy nie święciłam,
nawet będąc w związku, więc daruję sobie.
Więcej świąt i świąteczek
nie pamiętam, tej niepamięci bardzo żałuję, a grzechów więcej
popełnię, więc nie ma co kłamać.
Mój ostatni wpis dotyczył
chyba feralnego malowania włosów, po którym kłaczki musiałam
ściąć. Zarzekałam się też, że nie będę więcej malować i
tak dalej, ale... popełniłam to bezeceństwo z własnej
nieprzymuszonej woli i jestem bardziej niż zadowolona.
Wybrałam tym razem coś
innego – ciemny kasztan od Marion. Włosy z początku miały odcień
ciemnego fioletu... ale nie szkodzi, bo też były całkiem ładne.
Po kilku myciach przyjęły barwę brązu ze złotą i rudawą nutką.
Trzymałam farbę dłużej niż pisało w instrukcji, bo bałam się,
że nie przykryje poprzedniego spranego kolorku, ale okazało się,
że nie musiałam się martwić. Marion znów nie zawiódł! Chyba od
tej pory będę korzystała tylko z ich produktów.
Cóż jeszcze mogę
powiedzieć o farbie? Prócz zalet w postaci dobrego krycia i tego,
że moje włosy wyglądają jak należy, nie strasząc spalonymi
końcówkami i sianowatym wyglądem; muszę odjąć kilka punktów za
brak odżywki, małą ilość farby, która powstaje po zmieszaniu
składników i fakt, że spływa z głowy. Jest po prostu za rzadka.
Ale kolor utrzymujący się (jak dla mnie) długo, nie płowiejąc i
nie zmywając się przy codziennym myciu włosów – to jednak
wielka zaleta.
Cena utrzymuje się w
granicach od 5 do 7-8 złociszy, więc to chyba dobry towar.
Zdjęć, niestety, nie mam,
ale z pewnością się znajdą niedługo.
Jako zbieraczka rzeczy
zupełnie mi niepotrzebnych do egzystowania, nabyłam w ramach
potrzeby nabycia czegoś na pocieszenie, i dlatego, że była
promocja - kolejny tint z Essence. Tym razem w kolorze Deep
Red. Piękny kolor, chyba idealny dla mnie, gdyż nie przepadam
za jaskrawą czerwienią, choć mam i pomadkę w żywym czerwonym
kolorze i poprzedni tint miał raczej intensywny kolor. Deep Red
wpada bardziej w bordo lub wiśnię, jest przyjemny dla oka, łatwy w
obsłudze i dłuuuuuuuuugo się trzyma. Czasami wieczorem po zmyciu
makijażu, który robiłam przed ósmą rano, wciąż mam na ustach
ciut wyblakły cień. Muszę powiedzieć, że firma Essence
zawiodła mnie w przeszłości kilkakrotnie, ale przyznać też
muszę, że akurat tinty wyszły im na piątkę.
Poprzedni zakupiłam za 8zł.
Nowy kosztował mnie o połowę mniej i jestem z niego bardzo
zadowolona.
Najbardziej na świecie nie
lubię szukać podkładów, fluidów i tym podobnych mazideł.
Dlaczego spytacie?
Bo żaden, który znajdę,
nawet ten najjaśniejszy nie jest dla mnie odpowiedni. Próbowałam
już nawet mieszać różne odcienie, ale nic mi z tego nie wyszło.
Planuję zakupić coś z Lirene, co po wyciśnięciu z tubki
jest kremem, ale nałożone na twarz staje się podkładem, ale jak
do tej pory nie trafiłam na jasny odcień. Miła pani w Rossmanie
powiedziała, że była na nie promocja i jasne kolorki poszły w
jeden dzień... bo mieli ograniczoną ilość. W Naturze widziałam.
I też nie było jasnego odcienia. Masakra.
Dlatego też zakupiłam dwa
zupełnie różne fluidy – mineralny z Ingrid i So Clear
Miss Sporty. Ten pierwszy w odcieniu o ładnej nazwie
porcelanowy, który do porcelany ma się jak pięść do nosa.
Chyba, że do porcelany upaćkanej kawą... Fluid miał nawilżać i
wygładzać, dobry dla każdego rodzaju cery, ale wiadomo, że jak
coś jest do wszystkiego, to w efekcie jest do niczego. Kolor za
ciemny, nie jest to porcelana, którą kiedyś prezentowała firma
Verona, nad czym ubolewam, bo już kiedyś wpadł mi w łapki
ich fluid. Long-lasting effect utrzymuje się rzeczywiście
kilka godzin, ale nie 16 jak stara się przekonać producent. Co do
równomiernego rozprowadzania się na skórze mam
zastrzeżenia. Nie maskuje niedoskonałości zbyt dobrze, zwłaszcza
tych większych niż zaczerwienienia czy pajączki. Jeśli ktoś ma
problem z trądzikiem – nie nadaje się. Zapewnia jednak matowy
efekt i jest lekki.
Kupiłam w promocji za 9.99,
pojemność standardowa – 30ml.
Testuję na przemian z
Miss Sporty od półtora miesiąca.
So Clear jak
próbuje przekonać firma jest
antyalergiczny, antybakteryjny, nie zatyka porów, nietłusty i
pozbawiony zapachu. Ma być lekki i wygodny w noszeniu przez cały
dzień, dopasowywać się do odcienia skóry, ukrywać
niedoskonałości, minimalizować widoczność rozszerzonych porów i
matowić tłuste partie skóry. Make your skin look
flawless, clear and natural.
Co robi?
Matuje,
to fakt. Zapycha pory, nie dopasowuje się do niczego, jest za to
lekki i wygodny w użyciu, nie tworzy efektu maski. Kolorek 001 jest
dla mnie nieodpowiedni. Podczas gdy Ingrid
wpada w beż, Miss Sporty
zalewa żółcią. Alergii nie dostałam, więc z właściwościami
antyalergicznymi mogę się zgodzić. Aromatyzowany też nie jest. I
nawet odcień by mi nie przeszkadzał, przecież mogę zniwelować
rażące niedoskonałości dobrym pudrem, ale z zapychaniem porów
już sobie nie poradzę. Poza tym – produkt jest antybakteryjny do
tego stopnia, że aż wysusza skórę. Zwykle używam kremu-bazy
Celia Woman i wszystko
jest w porządku, niestety do tego fluidu musiałam sięgnąć po
krem nawilżający. Moim faworytem w kwestii kremów jest ultralekki
krem nawilżający firmy Soraya,
który gorąco polecam i wychwalać będę go pod niebiosa...
następnym razem :). So clear
wysuszył mi skórę, nawet z kremem, więc chyba pożegnam się z
firmą :(. Ale lakiery mają spoko.
Zakupiłam
za 13.99. Pojemność – 30ml.
Testowany
przez półtora miesiąca, pozostawił średnio miłe wrażenie.
Następnym
razem kupując fluid chyba zdecyduję się na Bell.
Mam na oku ich krem BB, ale nie słyszałam o nim wiele dobrego,
dlatego waham się przed wypróbowaniem.
Tak, jak
zapowiedziałam, w następnym wpisie będę pisać peany na temat
kremu z Sorayi oraz Celia Woman, na co serdecznie zapraszam, choć
nie obiecuję, że wpis pojawi się z tym miesiącu...
By then
:*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz