poniedziałek, 24 marca 2014

Co się odwlecze...

...to nie uciecze, jako znane przysłowie rzecze :).
Tym rymowanym akcentem pozwalam sobie bezwstydnie zacząć nowiuśki post – pierwszy w roku 2014. Ale najpierw zaległości:

Po pierwsze – najlepszego z okazji minionych świąt Bożego Narodzenia i nadchodzącej wielkimi krokami Wielkanocy. Z okazji dnia kobiet, wszystkim babkom i laseczkom życzę zajebistych facetów przynoszących śniadanie, obiad, kolację i wypłatę do łóżek; najzajebistrzych z zajebistych, wśród zajebistych wakacji, świąt i imprez; oraz ogólnie wszystkiego dobrego i szczęścia na cały rok, aż do kolejnego dnia babeczek :D. Z okazji czterdziestu męczenników – wszystkim facetom życzę wszystkiego, co sami by sobie życzyli i dwa razy więcej :*. Dnia zakochanych nigdy nie święciłam, nawet będąc w związku, więc daruję sobie.
Więcej świąt i świąteczek nie pamiętam, tej niepamięci bardzo żałuję, a grzechów więcej popełnię, więc nie ma co kłamać.

Mój ostatni wpis dotyczył chyba feralnego malowania włosów, po którym kłaczki musiałam ściąć. Zarzekałam się też, że nie będę więcej malować i tak dalej, ale... popełniłam to bezeceństwo z własnej nieprzymuszonej woli i jestem bardziej niż zadowolona.
Wybrałam tym razem coś innego – ciemny kasztan od Marion. Włosy z początku miały odcień ciemnego fioletu... ale nie szkodzi, bo też były całkiem ładne. Po kilku myciach przyjęły barwę brązu ze złotą i rudawą nutką. Trzymałam farbę dłużej niż pisało w instrukcji, bo bałam się, że nie przykryje poprzedniego spranego kolorku, ale okazało się, że nie musiałam się martwić. Marion znów nie zawiódł! Chyba od tej pory będę korzystała tylko z ich produktów.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć o farbie? Prócz zalet w postaci dobrego krycia i tego, że moje włosy wyglądają jak należy, nie strasząc spalonymi końcówkami i sianowatym wyglądem; muszę odjąć kilka punktów za brak odżywki, małą ilość farby, która powstaje po zmieszaniu składników i fakt, że spływa z głowy. Jest po prostu za rzadka. Ale kolor utrzymujący się (jak dla mnie) długo, nie płowiejąc i nie zmywając się przy codziennym myciu włosów – to jednak wielka zaleta.
Cena utrzymuje się w granicach od 5 do 7-8 złociszy, więc to chyba dobry towar.

Zdjęć, niestety, nie mam, ale z pewnością się znajdą niedługo.

Jako zbieraczka rzeczy zupełnie mi niepotrzebnych do egzystowania, nabyłam w ramach potrzeby nabycia czegoś na pocieszenie, i dlatego, że była promocja - kolejny tint z Essence. Tym razem w kolorze Deep Red. Piękny kolor, chyba idealny dla mnie, gdyż nie przepadam za jaskrawą czerwienią, choć mam i pomadkę w żywym czerwonym kolorze i poprzedni tint miał raczej intensywny kolor. Deep Red wpada bardziej w bordo lub wiśnię, jest przyjemny dla oka, łatwy w obsłudze i dłuuuuuuuuugo się trzyma. Czasami wieczorem po zmyciu makijażu, który robiłam przed ósmą rano, wciąż mam na ustach ciut wyblakły cień. Muszę powiedzieć, że firma Essence zawiodła mnie w przeszłości kilkakrotnie, ale przyznać też muszę, że akurat tinty wyszły im na piątkę.
Poprzedni zakupiłam za 8zł. Nowy kosztował mnie o połowę mniej i jestem z niego bardzo zadowolona.

Najbardziej na świecie nie lubię szukać podkładów, fluidów i tym podobnych mazideł. Dlaczego spytacie?
Bo żaden, który znajdę, nawet ten najjaśniejszy nie jest dla mnie odpowiedni. Próbowałam już nawet mieszać różne odcienie, ale nic mi z tego nie wyszło. Planuję zakupić coś z Lirene, co po wyciśnięciu z tubki jest kremem, ale nałożone na twarz staje się podkładem, ale jak do tej pory nie trafiłam na jasny odcień. Miła pani w Rossmanie powiedziała, że była na nie promocja i jasne kolorki poszły w jeden dzień... bo mieli ograniczoną ilość. W Naturze widziałam. I też nie było jasnego odcienia. Masakra.
Dlatego też zakupiłam dwa zupełnie różne fluidy – mineralny z Ingrid i So Clear Miss Sporty. Ten pierwszy w odcieniu o ładnej nazwie porcelanowy, który do porcelany ma się jak pięść do nosa. Chyba, że do porcelany upaćkanej kawą... Fluid miał nawilżać i wygładzać, dobry dla każdego rodzaju cery, ale wiadomo, że jak coś jest do wszystkiego, to w efekcie jest do niczego. Kolor za ciemny, nie jest to porcelana, którą kiedyś prezentowała firma Verona, nad czym ubolewam, bo już kiedyś wpadł mi w łapki ich fluid. Long-lasting effect utrzymuje się rzeczywiście kilka godzin, ale nie 16 jak stara się przekonać producent. Co do równomiernego rozprowadzania się na skórze mam zastrzeżenia. Nie maskuje niedoskonałości zbyt dobrze, zwłaszcza tych większych niż zaczerwienienia czy pajączki. Jeśli ktoś ma problem z trądzikiem – nie nadaje się. Zapewnia jednak matowy efekt i jest lekki.
Kupiłam w promocji za 9.99, pojemność standardowa – 30ml.
Testuję na przemian z Miss Sporty od półtora miesiąca.

So Clear jak próbuje przekonać firma jest antyalergiczny, antybakteryjny, nie zatyka porów, nietłusty i pozbawiony zapachu. Ma być lekki i wygodny w noszeniu przez cały dzień, dopasowywać się do odcienia skóry, ukrywać niedoskonałości, minimalizować widoczność rozszerzonych porów i matowić tłuste partie skóry. Make your skin look flawless, clear and natural.
Co robi?
Matuje, to fakt. Zapycha pory, nie dopasowuje się do niczego, jest za to lekki i wygodny w użyciu, nie tworzy efektu maski. Kolorek 001 jest dla mnie nieodpowiedni. Podczas gdy Ingrid wpada w beż, Miss Sporty zalewa żółcią. Alergii nie dostałam, więc z właściwościami antyalergicznymi mogę się zgodzić. Aromatyzowany też nie jest. I nawet odcień by mi nie przeszkadzał, przecież mogę zniwelować rażące niedoskonałości dobrym pudrem, ale z zapychaniem porów już sobie nie poradzę. Poza tym – produkt jest antybakteryjny do tego stopnia, że aż wysusza skórę. Zwykle używam kremu-bazy Celia Woman i wszystko jest w porządku, niestety do tego fluidu musiałam sięgnąć po krem nawilżający. Moim faworytem w kwestii kremów jest ultralekki krem nawilżający firmy Soraya, który gorąco polecam i wychwalać będę go pod niebiosa... następnym razem :). So clear wysuszył mi skórę, nawet z kremem, więc chyba pożegnam się z firmą :(. Ale lakiery mają spoko.
Zakupiłam za 13.99. Pojemność – 30ml.
Testowany przez półtora miesiąca, pozostawił średnio miłe wrażenie.

Następnym razem kupując fluid chyba zdecyduję się na Bell. Mam na oku ich krem BB, ale nie słyszałam o nim wiele dobrego, dlatego waham się przed wypróbowaniem.

Tak, jak zapowiedziałam, w następnym wpisie będę pisać peany na temat kremu z Sorayi oraz Celia Woman, na co serdecznie zapraszam, choć nie obiecuję, że wpis pojawi się z tym miesiącu...

By then :*




wtorek, 8 października 2013

NIGDY WIĘCEJ

FARB Z GARNIERA!!!

Miesiąc temu postanowiłam pomalować kłaczki, jako że wyjeżdżałam w odwiedziny do rodziny postanowiłam ładnie wyglądać.
Miałam w domu farbę Garnier...
Zacznijmy od tego, że kolor wyszedł zbyt mocny choć trzymałam farbę tylko 20 minut na ciemnym spranym brązie. Włosy były sztywne zaraz po zmyciu farby i wciąż nie doszły do siebie. Od miesiąca dręczę je odżywkami, podcięłam spalone końcówki, i męczę się z wypadaniem włosów :(
Farbowałam już wcześniej włosy Garnierem ale nigdy nic podobnego się nie działo. Czyżby moje włosy miały dość farbowania?
Jedno jest pewne - do Garniera już raczej nie wrócę!

środa, 31 lipca 2013

Piaskowej obsesji ciąg dalszy

Jeszcze nigdy, ale to NIGDY nie zapłaciłam za lakier do paznokci tyle co dzisiaj!!!
Szaleństwo mnie opanowało i skusiłam się na piaskowy Golden Rose Holiday, który kosztował mnie aż 15zł!!!





 Nr. 64 jak widać ja którymś zdjęciu.

Widziałam ten odcień na jakimś blogu i od razu mi się spodobał. Głęboka, jakby ceglasta czerwień, bardzo intensywna.
Jej największym minusem jest tandetny, metaliczny połysk, który widać nawet po wyschnięciu lakieru. Nie podoba mi się, choć w sklepie wyglądał kusząco.
z fleszem
Jeśli chodzi o piaski to wolę brak takowych urozmaiceń, dlatego też nic nie zastąpi mojego Paese. Jak długo utrzyma się na moich pazurkach będę sprawdzać od soboty, kiedy to wymaluję się nim na wesele :D

A to kilka dzisiejszych zdjęć, zanim lakier po robótkach domowych zaczął odpryskiwać...




Na tym ostatnim widać już białą końcówkę na jednym pazurze...

Oj, chyba źle ulokowałam fundusze...

czwartek, 25 lipca 2013

Ślady na piasku

A pod tym... wiele mówiącym tytułem - kilka fotek :)





Użyte lakiery to:
piaskowy Paese 328
Vipera Polka No. 07

Dodatki:
różowe i białe kryształki - znalezione ostatnio w czeluściach szafy... ech, czego ja tam nie mam...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Paese do kolekcji

Skusiłam się na kolejne piaskowe cudo od Paese.
Mój pierwszy miał numerek 328.

Tak się prezentował:

A to mój nowy nabytek, numerek 326 - pudrowy róż.




Niemal od razu się w nim zakochałam *.*

I będzie idealny na nadchodzącą imprezę :D

Mam jeszcze ochotę na piaskowy Golden Rose. Wiem nawet gdzie je znaleźć w moim mieście i jeśli wpadnie mi jakiś kolorek w oko, na pewno go kupię :D

K jak Kolastyna

Zachęcona niską ceną zgarnęłam z półki Rossmanowej krem przeciw niedoskonałościom firmy Kolastyna.

Jestem dopiero po pierwszym "maźnięciu" więc nie mam nawet co pisać, prócz tego, że paskudny zapach kremidła czuję nawet po dwóch godzinach... Nie podoba mi się, jest drażniący, zwłaszcza że mój nos jest wyjątkowo wyczulony...  No i czuję coś dziwnego na skórze, niby jest ściągnięta, ale nie tak jak zaraz po umyciu. Mijają właśnie dwie godzinki i nos wciąż mam matowy ^.^ to wielki plus! Ale zobaczymy jak będzie dalej.

Czy któraś z Was używała tego kremu? Co mi o nim powiecie, bo na Wizażu mieszają go z błotem. To mój pierwszy krem z Kolastyny, wcześniej miałam tylko balsam i był całkiem dobry, a siostra miała kiedyś żel do mycia twarzy, ale nie była zadowolona.


sobota, 13 lipca 2013

Jedwabnym szlakiem z CeCe Med

To już trzeci post dzisiaj, ale nie chciałam pakować wszystkiego do jednego, bo tylko byłby bałagan. Dlatego podzieliłam to co chciałam powiedzieć na trzy części.

Pierwszą był lakier z Golden Rose matte velvet, drugą moja weselna kiecka, trzeci będzie o odżywce z CeCe Med i pochwalę się jeszcze błyszczykową pomadką Lovely, którą dostałam w promocji :)

Ale zacznijmy od jedwabiu.


Nie lubię kupować kota w worku, dlatego kiedy widzę, że coś można dostać w mniejszym to wolę najpierw sprawdzić. A tę znalazłam w Naturze za 5zł w pojemności 50ml.

Z tego co czytałam jest to profesjonalna odżywka z jedwabiem, przeznaczona do włosów suchych, wymagających intensywnego nawilżenia. Regeneruje uszkodzoną strukturę włosa. Przywraca miękkość, połysk i zdrowy wygląd. Nie obciąża włosów. 

Składzik:
 Aqua, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Palmitate, Hydrolyzed Wheat Protein, Quaternium-80, Hydrolyzed Silk, Methylparaben, Propylparaben, Wheat Germ Oil, Citric Acid, Benzophenone-4, Parfum.

Pojemność: 300ml - ok.20zł; 50ml - ok.5zł

Co mogę o niej powiedzieć?  Ma dziwną, trochę glutowatą konsystencję. Jest dość wydajna, ale ja nigdy nie używam dużo niczego, bo mam przetłuszczające się włosy i cienkie bardzo, więc wszystko je obciąża!
No, może prócz szamponu z Welli, którego do tej pory mam pół butelki a kupiłam go kilka miesięcy temu. Muszę też powiedzieć, że mimo iż odżywka przeznaczona jest do włosów suchych, więc powinna nawilżać i to mocno, moich piórek nie obciąża. Co nie znaczy oczywiście, że nie muszę ich myć codziennie. Niestety. Ale jakoś im nie szkodzi, a nawet pomaga, bo moje kłaczki są po niej miękkie, łatwo się rozczesują, nie elektryzują i nawet układają!!! I powiem wam, że od razu widać różnicę! Zwykle moje pióra są matowe, ale po wszystkich farbowaniach wcale się im nie dziwię, za to po tej odżywce lśnią prawie jak na reklamach ;). Czytałam dużo pozytywnych komentarzy na Wizażu na ten temat, poza tym skład nie straszy tak bardzo, więc chyba zastanowię się nad wydaniem tych 20zł na dużą butlę... Myślę, ze się opłaca. 

Tak więc PLUSY:
*nawilża, ale nie obciąża
*włosy są mięciutkie i błyszczące
*łatwo się rozczesują
*zapach szybko znika (nie wiem jak wam, ale ja nie lubię jak mi włosy zbyt intensywnie pachną)
*wydajny

MINUSY:
*zapach mi się nie podoba, ale jest znośny

więcej na razie nie zauważyłam. Używam od trzech tygodni przynajmniej co drugi dzień, a włosy myję codziennie, chyba że bardzo mi się nie chce.

Myślę, że to produkt godny polecenia :).

A na koniec błyszczykowa pomadka Lovely. 

Przypomnę, ze jedną już mam o numerku 01




Ta ma numer  03 i właściwie nie wiem jaki ma kolor. Z początku myślałam, ze jest ciemnoczerwona (tak wyglądała w drogerii), potem że jest wiśniowa, a teraz widzę, że chyba jednak brązowa... Brązy mi nie pasują, ale używając ją z inną pomadką lub kredką, wygląda całkiem znośnie. 

Obie pomadki trzymam w lodówce, bo są bardzo miękkie i łamliwe :( i to ich największa wada. Drugą w kolejności jest zapach i "smak", strasznie nie lubię intensywnych zapachów w kosmetykach kolorowych. Za to ładnie się rozprowadza, nawilża i nabłyszcza, tak jak jej siostra :). 
W rzeczywistości jest ciemniejsza niż na fotce.