środa, 31 lipca 2013

Piaskowej obsesji ciąg dalszy

Jeszcze nigdy, ale to NIGDY nie zapłaciłam za lakier do paznokci tyle co dzisiaj!!!
Szaleństwo mnie opanowało i skusiłam się na piaskowy Golden Rose Holiday, który kosztował mnie aż 15zł!!!





 Nr. 64 jak widać ja którymś zdjęciu.

Widziałam ten odcień na jakimś blogu i od razu mi się spodobał. Głęboka, jakby ceglasta czerwień, bardzo intensywna.
Jej największym minusem jest tandetny, metaliczny połysk, który widać nawet po wyschnięciu lakieru. Nie podoba mi się, choć w sklepie wyglądał kusząco.
z fleszem
Jeśli chodzi o piaski to wolę brak takowych urozmaiceń, dlatego też nic nie zastąpi mojego Paese. Jak długo utrzyma się na moich pazurkach będę sprawdzać od soboty, kiedy to wymaluję się nim na wesele :D

A to kilka dzisiejszych zdjęć, zanim lakier po robótkach domowych zaczął odpryskiwać...




Na tym ostatnim widać już białą końcówkę na jednym pazurze...

Oj, chyba źle ulokowałam fundusze...

czwartek, 25 lipca 2013

Ślady na piasku

A pod tym... wiele mówiącym tytułem - kilka fotek :)





Użyte lakiery to:
piaskowy Paese 328
Vipera Polka No. 07

Dodatki:
różowe i białe kryształki - znalezione ostatnio w czeluściach szafy... ech, czego ja tam nie mam...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Paese do kolekcji

Skusiłam się na kolejne piaskowe cudo od Paese.
Mój pierwszy miał numerek 328.

Tak się prezentował:

A to mój nowy nabytek, numerek 326 - pudrowy róż.




Niemal od razu się w nim zakochałam *.*

I będzie idealny na nadchodzącą imprezę :D

Mam jeszcze ochotę na piaskowy Golden Rose. Wiem nawet gdzie je znaleźć w moim mieście i jeśli wpadnie mi jakiś kolorek w oko, na pewno go kupię :D

K jak Kolastyna

Zachęcona niską ceną zgarnęłam z półki Rossmanowej krem przeciw niedoskonałościom firmy Kolastyna.

Jestem dopiero po pierwszym "maźnięciu" więc nie mam nawet co pisać, prócz tego, że paskudny zapach kremidła czuję nawet po dwóch godzinach... Nie podoba mi się, jest drażniący, zwłaszcza że mój nos jest wyjątkowo wyczulony...  No i czuję coś dziwnego na skórze, niby jest ściągnięta, ale nie tak jak zaraz po umyciu. Mijają właśnie dwie godzinki i nos wciąż mam matowy ^.^ to wielki plus! Ale zobaczymy jak będzie dalej.

Czy któraś z Was używała tego kremu? Co mi o nim powiecie, bo na Wizażu mieszają go z błotem. To mój pierwszy krem z Kolastyny, wcześniej miałam tylko balsam i był całkiem dobry, a siostra miała kiedyś żel do mycia twarzy, ale nie była zadowolona.


sobota, 13 lipca 2013

Jedwabnym szlakiem z CeCe Med

To już trzeci post dzisiaj, ale nie chciałam pakować wszystkiego do jednego, bo tylko byłby bałagan. Dlatego podzieliłam to co chciałam powiedzieć na trzy części.

Pierwszą był lakier z Golden Rose matte velvet, drugą moja weselna kiecka, trzeci będzie o odżywce z CeCe Med i pochwalę się jeszcze błyszczykową pomadką Lovely, którą dostałam w promocji :)

Ale zacznijmy od jedwabiu.


Nie lubię kupować kota w worku, dlatego kiedy widzę, że coś można dostać w mniejszym to wolę najpierw sprawdzić. A tę znalazłam w Naturze za 5zł w pojemności 50ml.

Z tego co czytałam jest to profesjonalna odżywka z jedwabiem, przeznaczona do włosów suchych, wymagających intensywnego nawilżenia. Regeneruje uszkodzoną strukturę włosa. Przywraca miękkość, połysk i zdrowy wygląd. Nie obciąża włosów. 

Składzik:
 Aqua, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Palmitate, Hydrolyzed Wheat Protein, Quaternium-80, Hydrolyzed Silk, Methylparaben, Propylparaben, Wheat Germ Oil, Citric Acid, Benzophenone-4, Parfum.

Pojemność: 300ml - ok.20zł; 50ml - ok.5zł

Co mogę o niej powiedzieć?  Ma dziwną, trochę glutowatą konsystencję. Jest dość wydajna, ale ja nigdy nie używam dużo niczego, bo mam przetłuszczające się włosy i cienkie bardzo, więc wszystko je obciąża!
No, może prócz szamponu z Welli, którego do tej pory mam pół butelki a kupiłam go kilka miesięcy temu. Muszę też powiedzieć, że mimo iż odżywka przeznaczona jest do włosów suchych, więc powinna nawilżać i to mocno, moich piórek nie obciąża. Co nie znaczy oczywiście, że nie muszę ich myć codziennie. Niestety. Ale jakoś im nie szkodzi, a nawet pomaga, bo moje kłaczki są po niej miękkie, łatwo się rozczesują, nie elektryzują i nawet układają!!! I powiem wam, że od razu widać różnicę! Zwykle moje pióra są matowe, ale po wszystkich farbowaniach wcale się im nie dziwię, za to po tej odżywce lśnią prawie jak na reklamach ;). Czytałam dużo pozytywnych komentarzy na Wizażu na ten temat, poza tym skład nie straszy tak bardzo, więc chyba zastanowię się nad wydaniem tych 20zł na dużą butlę... Myślę, ze się opłaca. 

Tak więc PLUSY:
*nawilża, ale nie obciąża
*włosy są mięciutkie i błyszczące
*łatwo się rozczesują
*zapach szybko znika (nie wiem jak wam, ale ja nie lubię jak mi włosy zbyt intensywnie pachną)
*wydajny

MINUSY:
*zapach mi się nie podoba, ale jest znośny

więcej na razie nie zauważyłam. Używam od trzech tygodni przynajmniej co drugi dzień, a włosy myję codziennie, chyba że bardzo mi się nie chce.

Myślę, że to produkt godny polecenia :).

A na koniec błyszczykowa pomadka Lovely. 

Przypomnę, ze jedną już mam o numerku 01




Ta ma numer  03 i właściwie nie wiem jaki ma kolor. Z początku myślałam, ze jest ciemnoczerwona (tak wyglądała w drogerii), potem że jest wiśniowa, a teraz widzę, że chyba jednak brązowa... Brązy mi nie pasują, ale używając ją z inną pomadką lub kredką, wygląda całkiem znośnie. 

Obie pomadki trzymam w lodówce, bo są bardzo miękkie i łamliwe :( i to ich największa wada. Drugą w kolejności jest zapach i "smak", strasznie nie lubię intensywnych zapachów w kosmetykach kolorowych. Za to ładnie się rozprowadza, nawilża i nabłyszcza, tak jak jej siostra :). 
W rzeczywistości jest ciemniejsza niż na fotce.

Wesele, hej wesele

Tak, już niedługo i ja będę mogła to zaśpiewać... już w sierpniu moi znajomi w końcu się pobierają. Mówię "w końcu" bo są parą już od kilku ładnych latek! Nie wiem czy nie pomyliłam się w obliczeniach, ale chyba z dziesięć... Czas więc najwyższy zalegalizować ten związek ;)

Jako że dowiedziałam się jako jedna z pierwszych, i jako pierwsza dostałam zaproszenie, co uznałam za spore wyróżnienie, muszę stanąć na wysokości zadania i się pokazać, prawda?

Ale że jestem osóbką, że tak powiem, przy kości i z biustem w rozmiarze D, to ciężko mi zawsze znaleźć coś, w czym wyglądałabym znośnie. Dlatego kupno sukienek, spódnic i eleganckich bluzeczek, to dla mnie katorga. Na szczęście mam mamę, która nie daje mi się załamać i często wynajduje mi wśród stosu szmatek coś naprawdę godnego uwagi.

Kieckę też mi znalazła i choć z początku nie chciałam jej zmierzyć, na końcu ją kupiłam, i nawet jestem zadowolona :).

Aha, muszę jeszcze wspomnieć o mojej pannie młodej! Jest to osóbka, która ma plan! Od kilku miesięcy delikatnie daje mi do zrozumienia, że widziałaby mnie w kolorze niebieskim... Wyjątkowo subtelnie! Za każdym razem kiedy przychodzi na hennę, siada przy moim laptopie i wyszukuje mi... niebieskich sukienek. Nie wiem, czy tak mnie już zmanipulowała, ale kupiłam niebieską kieckę. Coś mi się wydaje, że jestem podatna na sugestie...

Anyway, to mają kiecuchna





Na żywo wygląda inaczej, ale strona, na którą wrzucam fotki jakoś dziwnie je spłaszcza...

A to moje buty, zakupione w Boti w zeszłym roku też na weselisko. Długo się w nich nie pobawiłam, bo mnie obtarły, na szczęście z tym problemem już sobie poradziłam i mam nadzieję, ze przynajmniej do pierwszego głębszego w nich wytrzymam. Potem założę sandałki.




Nie mam jeszcze pomysłu na dodatki, ale myślę, że będą czarne i srebrne. O oko zamierzam maznąć na fiolet, może jakieś smokey. Ale to się jeszcze zobaczy. Gorzej będzie z fryzurą...

Odkopany skarb

Czasami tak sobie myślę, że moja manja zbieranja i chowanja różnych rzeczy ma swoje plusy. Tak dla równowagi - to "j" to zabieg zaplanowany z premedytacją, nie błąd.
Bo widzicie, często coś kupuję, użyję kilka razy, a potem kupię coś innego i o tamtym zapominam. Ale nadchodzi taka chwila, że trzeba w szafie posprzątać, coś wyrzucić bo się przeterminowało, albo wstyd się już w tym ludziskom pokazać. I tak trafiam na skarby takie jak półmatowy lakier z Golden Rose, zakupiony chyba jeszcze w zeszłym roku na wiosnę.

Prezentuje się on tak:

Jak widać zarówno kolor jak i pojemniczek są miłe dla oka, niestety piękny mat utrzymuje się nie więcej jak kilka godzin :(. A szkoda. Nie błyszczy się może tak, jak inne lakiery, ale i nie jest już matowy.

Kupiłam go zachęcona opiniami ulubionych ekspedientek w małym sklepiku z kosmetykami, gdzie lubię zaglądać, bo zawsze mają tam coś ciekawego i w przystępnej cenie.

Za ten na przykład zapłaciłam równe 8zł, a słyszałam, że są droższe.

Numerek na odwrocie pojemniczka to 107, pojemność 11,5ml. I choć nie widać tego na fotce szkło buteleczki też jest matowe!

Co jeszcze mogę powiedzieć? Pędzelek jest wygodny, a konsystencja po roku nie zmieniła się, choć lakier był używany, bo 1/3 brakuje!!! Wciąż jest jednak zbyt lejąca :(. Co ciekawe, piaskowy Paese, który nabyłam nie tak dawno już mi prawie zasechł w pojemniczku!!! A tak ufałam tej firmie...

Co do koloru, to fiolet nie jest moim odcieniem, lepiej czuję się w czerwieni lub bordo, ewentualnie czarnym lub nude, ale z tego co pamiętam kupiłam fiolet, bo razem z siostrą miałyśmy fizia na punkcie tego koloru. Z początku nie podobało mi się, że lakier ma drobinki... Nie lubię drobinek w lakierach, bo albo ciężko je zmyć, albo zostają na palcach, ubraniach, wszystkim czego się dotknę! Mam chyba pecha do takich pierdółek. Jednak okazało się, że te drobinki nie są tak wredne i podłe jak inne ;) i łatwo znikają wraz z lakierem, a sam lakier utrzymuje się do kilku dni na paznokciach. U mnie najdłużej wytrzymał około tygodnia czasu, a jestem pszczółką zmywająco-piorąco-sprzątającą, więc moczę ręce i męczę rękawiczkami, więc to i tak sukces, że tyle wytrzymuje.

Mam nadzieję, że spełni swoją rolę na weselisku, na które idę w sierpniu :D.

Macie inne kolory tego lakieru? Bo chętnie zobaczę jak wyglądają na pazurkach